nie tak piękne jak kobiety. Każdy chłop kocha się w koniach i dumą jego jest pokazać swój zaprząg, lub zmierzyć się z zaprzęgiem dworskim. Olbrzymie łany kukurydzy, pszenicy, tytoniu, jęczmienia — przepyszne winice — stadniny jako się rzekło bogate — bujność, plenność, owocność tej ziemi, czaruje każdego, zarówno jak i stroje miejscowe, zachowane od pradziadów i muzyka upajająca — choć ta ostatnia, tak samo niepokojąca czasem swą dzikością, jak i obyczaje.
Naprzykład przyjaciel mój pokazuje mi śliczne foxterriery, przyczem objaśnia.
— U nas na Węgrzech nigdy się tak jak u was, nie obcina foxom ogonów.
— Przecież te co widzę, mają obcięte ogony…?
— Nie. Odgryzione.
Oczy mi stają w słup.
— Jakto odgryzione?!?
— U nas zawsze chłopcy stajenni odgryzają ogony szczeniętom, twierdzą bowiem, że obcięte nożem nie goją się i sterczą potem z mniejszą zawadjackością…
Potem oprowadza mnie Baranjay po stajniach, oborach i podwórzu i zatrzymuje się przy żórawiu studziennym.
— Tu widzisz, wiesza się charty.
— Jakto wiesza?!? pytam, mocno już zaniepokojony, wobec poprzedniej rewelacji o ogonach.
Strona:Jerzy Strzemię-Janowski - Karmazyny i żuliki.djvu/14
Ta strona została uwierzytelniona.