sze zwierzęta dodać trzeba, były o tyle dobrze wychowane, że zajmowały się tylko gośćmi, więc też dlatego Jakób obrał sobie za teren działania gościnne pokoje. Wypatrzył raz porzeczki na talerzyku, na szafce nocnej, przy łóżku starszego pana. „Starszy pan“, Stanisław Colonna Walewski, na swoje nieszczęście sypiał przy otwartem oknie — skoro więc tylko świt zaróżowił niebo, Jakób spłynął cicho na parapet okna i długo coś majdrował przy talerzyku z porzeczkami, a kiedy starszy pan wstał i bose nogi wsunął w pantofle — zmartwiał. Coś ślizkiego, mokrego, oblepiło mu stopy.
— O rany!!! co za dom!!!
W pantoflach były warstwami poukładane porzeczki.
Podobne zdarzenia nie wyrabiały domowi, skądinąd gościnnemu i przyzwoitemu — dobrej opinji, tembardziej, że i służba miała specyficzne poglądy, to jest zachwytywała coś z repertuaru pani domu, raczej kwaśnej z usposobienia, i na swój sposób serwowała gościom. I tak kiedy raz jedna z przyjezdnych hrabin, bardzo dystyngowana, spytała, czy psy, których chmara włóczyła się po domu, niemają przypadkiem pcheł? chłopak kredensowy naiwnie odpowiedział:
— Czasem majom, ale to nie jeich pchły…
— Jakto nie ich?!?!?!
— Ja tam nie wiem, proszę pani hrabiny, ale
Strona:Jerzy Strzemię-Janowski - Karmazyny i żuliki.djvu/154
Ta strona została uwierzytelniona.