Strona:Jerzy Strzemię-Janowski - Karmazyny i żuliki.djvu/168

Ta strona została uwierzytelniona.

kręcącym kółkom i trybom, ale w końcu sprowadzono mnie do pomocy i pięknej zabawie położyłem koniec.


VII. ŚWIĘTY ANTONI I PANI APTEKARZOWA

Wszystkie zamki, klamki, drzwi, szuflady, nawet z klucza, umiał Pusek otwierać — często więc znajdowano na gazonie ołówki, kałamarze, popielniczki, książki, notatki i barwne części garderoby męskiej i damskiej. Najgorzej było, kiedy sobie zapóźno przypomniałem ku wieczorowi, że małpus jest na wolności, i nie zdążyłem go zamknąć na noc do klatki. Układał się bowiem do snu wśród drzew, wysoko i niesposób było go już odnaleźć. Wtedy przebudzenie nasze i naszych gości, było pełne gorżkich niespodzianek.
Przyjechała pewnego razu stryjenka — wielka zresztą przyjaciółka zwierząt. Sypiała, los chciał, przy otwartym oknie, systematycznie sobie wszystko z wieczora przy łóżku układając, a więc torebki, zegarek, zapałki, sweterki. Rano, zbudziwszy się, zauważyła brak zegarka. Cud — nic tylko cud! bo służba nasza zbyt stara i wypróbowana, aby kogokolwiek z niej posądzać o defraudację. Nic zatem tylko cud. Klucznica doradzała krótką nowennę do św. Antoniego, względnie przyobiecanie mu świeczki. Kucharz, w stałej