sięgali. W pokoju zastawał sążniste napisy, pięknym rondem wykaligrafowane:
1) Uprasza się nie obrywać guzików u kołdry, ani przyszywać ich do własnej kamizelki.
2) Uprasza się nie zaczepiać młodych pokojówek.
3) Uprasza się nie wycierać butów, względnie nosa w firanki.
4) Uprasza się nie naprawiać parasola strunami z fortepianu.
5) Uprasza się nie dobijać nogami i kolanami do ustronnej ubikacji, o ile jest od wewnątrz zamknięta.
Kiedy Prezes ucinał sobie poobiednią drzemkę, wtedy napewno grzmiały dubeltówki pod jego oknem, do nieistniejącej wrony, kiedy zaś pytał w salonie swojej żony, czy jej biedactwu nie zimno — zawsze ktoś wstawał i ostentacyjnie zatykał watą wszystkie dziurki od kluczów w drzwiach.
— Co wy robicie?!? — pytał Prezes nieufnie.
— Ach nic! Boimy się tylko, żeby na Halkę nie wiało…
Kiedy depeszował, że przyjeżdża, nieomieszkając prosić o karetę, żeby się żona nie zaziębiła, posyłało się tzw. „plaukę“, narodowy pojazd poznański, harharę rozmiarów Barbakanu krakowskiego, z trudem przez cztery konie z miejsca ruszaną i wyścielało się ją pierzynami, baranicami, poduszkami, kocami, dekami, kołdrami watowane-
Strona:Jerzy Strzemię-Janowski - Karmazyny i żuliki.djvu/171
Ta strona została uwierzytelniona.