Za dobrych moich czasów, miałem dobre konie, nawet wielkiej klasy konie, folbluty i wysoką półkrew. Te prosta rzecz, ustanawiały pewne rekordy, ale kto wie, czy nie największą radością napełniały mnie wyczyny takich bydląt, po których niewiele, względnie niczego się nie spodziewałem. Tak było z klaczką nieznanego pochodzenia LALKĄ — tak było z cudowną klaczą LA MARNE, tak było z jednym wałachem REGENTEM i tak było z parą jukierów węgierskich, zwanych ELEGANTAMI.
Eleganty przed samą wojną były znane w całej Wschodniej Małopolsce, od Sanu po Zbrucz. Przeszły one zemną chyba tysiące kilometrów i nie zaimponowałby im nawet rekord Posta. Poszłyby dookoła świata z taką samą fantazją, jak dookoła gazonu. Nie było dla nas przestrzeni niedopokonania, a wyrażenie moje dla nas, nie tłumaczy się moją osobistą megalomanją, bo ja też w tym interesie czynną rolę odgrywałem — o czem przekona się każdy poniżej.