Strona:Jerzy Strzemię-Janowski - Karmazyny i żuliki.djvu/180

Ta strona została uwierzytelniona.

ścigowem, szarpanem na dobitkę i rwanem jak ząb u kiepskiego dentysty. Zacisnąłem też mocno zęby, aby się nie rozsypały zbyt wcześnie, no i ruszyliśmy. Śliczna panienka nonszalancko trzymała lejce i, zupełnie bagatelizując kierowane smoki, rozpoczęła rozmowę ze mną. Nie z nimi. A Eleganty — piorun na nich!! — kołysały się wykwintnym truchcikiem, jakby nigdy innej jazdy nie znały. Teraz wściekłem się ja, bo zakład à discretion zaczął mi wyraźnie uciekać z przed nosa — a panienka klepie konie biczyskiem pieszczotliwie i mówi, że chyba bluff i popisywanie się z mojej strony, bo para cieląt nie szłaby spokojniej od Elegantów. Huknąłem na nie wtedy basowym głosem:
Nuuuuooooo!
Elegant zastrzygł uszami i runął w przestrzeń, — wózek, nas i Sokoła taszcząc w piekielnym pysku. Przekonała się panienka, czy Elegant to pokorne cielę, ale psu na buty się to zdało, bo — zakład przegrałem. Korzyść jednak wyniosłem innego rodzaju, zrozumiałem, że Elegantom potrzeba tylko miękkiej ręki. I odtąd to stałem się pianistą.


MOJE TOURNÉE KONCERTOWE

Moje „tournée koncertowe“ z Elegantami było jednem nieprawdopodobnem sukcesem i rekor-