Strona:Jerzy Strzemię-Janowski - Karmazyny i żuliki.djvu/222

Ta strona została uwierzytelniona.

Serce Bawarki zmobilizowało przeciw nam pięciu jeszcze obywateli z cechu rzeźnickiego i ci rzucili się na nas bez słowa, solidarnie, w obronie zadręczonego przez nas Tadzia.
Znienacka napadnięci, nie rozumiejąc motywu, broniliśmy się jak lwy, w sześciu przeciw 6 rzeźnikom, podobnym do żubrów z Białowieży. Nie posiadaliśmy wprawdzie żadnej broni, lecz udało się nam pokiereszować ich należycie. Na naszym froncie, jeden tylko Michał wyszedł z guzem, reszta była tylko podrapana i lekko pokaleczona — ja utraciłem ponadto rondko od mego canotiera Rzeźników poklejono plasterkami, pobandażowano, a niektórych poodwożono do szpitala (bo siłacz — Michał i ja, mieliśmy przyciężką rękę).
Od tej chwili Kajtuś znikł. Czy wyniosłą jego obojętność uraziła nasza bójka, czy wogóle sprzykrzyły mu się już hałasy, dość, że przepadł, jak kamień w wodę. Szukaliśmy go, pytali, wołali, bez skutku. Aż razu pewnego, kiedy stałem w oknie, widzę, że kroczy nasz główny przeciwnik z placu boju, p. Emil Wirst, rzeźnik, a za nim — czy dacie wiarę?!... Kajtuś. Ale jaki Kajtuś!!... Odmłodzony, wesoły, podskakujący, w boskim humorze, merdający ogonem. Tym razem, myśmy zamarli z wrażenia w oknie, nie mogąc się nadziwić tej metamorfozie w Kajtusiu i wogóle faktowi, że Kajtuś nas zdradził dla rzeźnika. Po długiem zaniemówieniu, Janek Jodko odzyskał głos:
— A ot i pokazało się, że Kreuzenstiern miał ra-