Strona:Jerzy Strzemię-Janowski - Karmazyny i żuliki.djvu/30

Ta strona została uwierzytelniona.

zresztą nie wyobrażam sobie, jakby ją byli przyjaciele czworonożni z wody wydobyli.
Moja sfora, z egzotycznym dodatkiem kozy, stała się słynną w okolicy — tylko raz pruski oficer, prowadzący swoją kompanię, zamarł w osłupieniu, kiedy wypadłem zza pagórka na koniu w pełnym galopie, a za mną zbita gromada chartów z kozą w ogonku. Tak zdumiał, że roztworzył gębę, potem podjechał do mnie, przedstawił się i zapytał, dla jakich celów trenuję kozę do polowań? Bardzo głową kiwał i nie pojął, jak można psuć porządek rzeczy i świętej przyrody. Uważał, nie bez słuszności, że koza jest do innych celów.
Neni była do żadnych — prócz do zwarjowanych prób symbiozy z chartami. Pozatem niszczyła w zarodku resztę róż w ogrodzie i kwiatów w oranżerji, aż i tę radość jej odebrano, kiedy ostatecznie wyleciała w powietrze cała oranżerja, wraz z wszystkiemi szybami we dworze. Pozostały jej tylko charty i polowania — temu się też oddała z kozią pasją, znacznie namiętniejszą, niż przysłowiowa „szewska“.
Ale po śmierci Boya, po zawodzie z Borysem, moja tęsknota za pięknym chartem, była wciąż nieukojona, mimo że dopytywałem się o nie na wszystkie strony. Aż dnia pewnego, zjawiło się przedemną cudo, jakiego nikt chyba jeszcze nie oglądał — miłość moja w życiu największa, najgłębsza i najbardziej wzajemna.
Weszła w moje życie SASZA.