Wszystkie Siostry, z przełożoną, matką Cybulską na czele, zakochane były w pięknem stworzeniu i przez to dla mnie bardzo uprzejme. Darowałem im wspaniałomyślnie, że jedna z nich przed laty niepoznała się na moich śpiewackich talentach...
Niebawem w tym samym pokoju co Iza, kryłem się ja znowu przed pogonią rebeljantów „ukraińskich“. Był to, jak już wspomniałem, oddział epidemiczny. Kropnąłem sobie cztery proszki chininy, na które reaguję zawsze szalonym wypryskiem skórnym, gorączką, oraz czarującem pomidorowem zabarwieniem i udawałem chorego na tyfus plamisty. Kilkakrotnie wpadały patrole bandyckie ale widząc moją fizsy, podobną do pekeflejszu, zmiatały heroje pośpiesznie. I tak dwukrotnie ratowała mnie ta izba u SS. Szarytek złoczowskich.
Odpłynęła armja rosyjska, przyszły znowu Austrjaki i Niemcy. Iza skaleczyła się w nogę — podleczył ją niemiecki weterynarz i pasła się po zagonach, zoranych kulami, z nogą opuchłą, chodząc za mną jak cień, na spacery. Rozumieliśmy oboje, że niema co kryć — jest źle. Skończyły się nasze trjumfy, nasze galopy, nasze polowania, nasze przygody... Kres życia Izy zbliżał się raptownie, więc nie ździwiłem się wcale, kiedy wjeżdżając raz na folwark, usłyszałem głuchy, rozdzie-