Strona:Jerzy Strzemię-Janowski - Karmazyny i żuliki.djvu/73

Ta strona została uwierzytelniona.

ma instrumentami chirurgicznemi, lekarskiemi, ginekologicznemi, larynkologicznymi itp.
Serce mu bije jak młotem — marzy mu się jakiś niepowszedni honor, jakieś conajmniej cesarskie cięcie — mój Ty Boże!! Ochmistrzyni, spłakana, wypada na jego powitanie i prowadzi śpiesznie do gabinetu. Eskulap przeciera oczy, bo widzi na wspaniałym tureckim tyftyku, wśród jedwabnych poduszek, dwa zestrachane małoletnie prosięta.
Ki djabeł?! nie przebudził się jeszcze z głębokiego snu, czy co? Ale nie. Prosięta jak byk na cesarskiej kanapie i nikt więcej, prócz spłakanej ochmistrzyni. Myślę, że zrzedła trochę mina zacnemu pigularzowi, w każdym razie postawił ponoś na nogi prosięta, dostał za nie królewską renumerację i jakiś wcale wysoki order. Przyjemność psuło mu ino miasto, które się całe trzymało za boki.
Do kolekcji stworzeń tej miłej arcyksiążęcej pary, poszła właśnie i Maryśka. Lecz trzeba pecha. Zanim dojechali do Kołomyi, wybuchła wojna i — nie ujrzałem nigdy więcej, ani mojej Maryśki, ani rotmistrza Stertza, ani co gorsza, moich 4500 koron. Później, internowany przez Austrjaków na Węgrzech czytałem, że w czasie koronacji ces. Karola na króla Węgier w Budapeszcie, wjeżdżał on wedle tradycji na piekielny nasyp, w pełnej zbroi i stupudowej koronie na głowie, mieczem żegnając cztery strony świata i — także wedle tradycji — na siwym koniu. Mignęło mi przez myśl czy to aby nie Maryśka — któż bowiem poprawniej od niej, wy-