czył, ale zbaranieliśmy wszyscy, zwłaszcza moi furmani i ja, którzyśmy tego ogiera, jako wzór łagodności znali. Dzieci po jego boksie łaziły.
Co się mogło stać?!? I nagle wyjaśnia mi się wszystko, bo słyszę jak Karol furman czule przemawia do rozsądku Phantasta:
— Giez cię ugryzł?!? Że p. Hulewicz ma taką samą czarną brodę, jak twój dawny pan, to zaraz w niego walić kopytami?!? A jeźlibym ja na ten przykład brodę zapuścił, to będzieść we mnie prał?!?
Ach tak, no naturalnie!!! Karol ma rację! więc zwracam się do Hulewicza:
— Jak mnie kochasz, Jerzy, leć do domu i zgol brodę...
— Że co —?!? dziwi się sąsiad.
— Bo takie czarne brody, ma tylko dwuch ludzi w Poznańskiem: ty i płk. Studziński, a że Phantast ma z tym ostatnim stare porachunki i bierze cię za tamtego brodacza, więc zażre cię, jeżeli nie zgolisz brody...
Nie zgolił brody, uparty Poznaniak wtedy, dopiero znacznie później, kiedy dla mnie wszystko to już było nieaktualne i obojętne. Niemam już Phantasta i niemam wogóle nic, prócz przyjaciół z czarną brodą i listu miłego, tu i owdzie z zapewnieniem, że się rozumie, tam gdzieś na kresach, moją „sobaczą“ duszę.
Strona:Jerzy Strzemię-Janowski - Karmazyny i żuliki.djvu/81
Ta strona została uwierzytelniona.