Strona:Jerzy Strzemię-Janowski - Karmazyny i żuliki.djvu/9

Ta strona została uwierzytelniona.

w dniu św. Antoniego, patrona od złodziei, ściągaczy, doliniarzy i rozmaitych literackich i nieliterackich plagiatorów, w suterenach Kurjera Porannego, za panowania Wojciecha Stpiczyńskiego,—a czytelnik osądzi, czy akt ten odbył się prawidłowo, czy kleszczów na mnie nie połamano, czy wyrzeczono się za mnie dostatecznie szatana czy macierzyństwo było dość uświadomione i czy wstydu moim sadystom redaktorom nie przyniosłem. Niech im Bóg przebaczy.
Ja z mojej strony, jako niewinny noworodek, przy którym akuszerowali oni raczej brutalnie, nie czuję do nich, kochanych żalu — przeciwnie! pozwalam sobie nawet ofiarować im niniejszy tomik, ze szczerego serca, wypełnionego po brzegi atramentem, alkoholem i wdzięcznością.
Niech czytają i niech sobie melancholijnie powtarzają: ile był wart, ten tylko się dowie, kto go stracił.
Post scriptum: Bo z posady korrektora z trzaskiem wyleciałem, zaraz po tym paltocie Kaina.

Jerzy Strzemię Janowski.



Warszawa, 1934 r.