czyć pomysł malowania kobiety, kiedy jest tyle pięknych koni na świecie!
Okazuje się, że nie, bo te zatracone ekspresjonisty malują bez modeli, z głowy. A niechże cię!... Trochę rozczarowany, ale chcąc inteligentnie podtrzymać rozmowę zaczynam Jerzemu wykładać sens takich pomylonych afektów, jak Ledy z drobiem.
O zboczeniach w starożytności mało wiedziałem. Osobiście nieskamandrzyłem się, ale coś ze szkoły wyniosłem, tem więcej, że w każdej klasie solidnie po parę lat przesiedziałem, aż do samej matury, zdanej ostatecznie z licznemi poprawkami. Lecz nie trzymało mi się głowy, kto jest Leda i skąd jej przyszło z łabędziem — ? Opowiadałem Jerzemu więc o bliższych wzorach tego typu — naprzykład, że u mnie na wsi, kogut się kochał na zabój w gospodyni, starej pannie, Franciszce Jemioła.
Lecz Jerzy był tak zaaferowany swoją ledą, że nie zwrócił uwagi na moje opowiadanie. Kręcił tylko głową.
Kogut pomieniony, był prześlicznym premiowanym liliputem, rasy Millefleur. Pedigree miał tak sążnisty, że zbladłby z zazdrości hr. Gucio Breza, Kawaler Maltański, chodzący w czerwonym fraku, kiedy umrze jaki kardynał, albo inna figura. Bez