Strona:Jerzy Strzemię-Janowski - Karmazyny i żuliki.djvu/97

Ta strona została uwierzytelniona.

Przyszła bowiem cholera — niby nie na stare panny, tylko na drób. Wymierały kury jedna za drugą, serce pannie Franciszce rozdzierając do cna. Bojkotujący kurniki Titipulek, opierał się epidemji najdłużej, lecz dnia pewnego i on osowiał. Łaził krok w krok za p. Franciszką, smutnie, ospale, melancholijnie, jakby ostatkiem sił.
Kucharz zaproponował, że go zarżnie, na co p. Franciszkę omal apopleksja nie trafiła. Spróbowała kogutka zamknąć w kojcu „z likarstwem“, ale krzyczał i trzepał się, więc wzięła go jak zwykle na noc do siebie. Jak zwykle usiadł ponoś na bocznicy panieńskiego łóżka, tuż przy jej głowie gasnący Titipulek i szklistemi ziarenkami oczu patrzył, jak ona przesuwa ziarnka różańca.
Kiedy przyszedłem rano po groch dla gołębi, zastałem panią Franicszkę zalaną łzami, a Titipulka martwego na jej łóżku. Był jeszcze ciepły, piórka miał nastroszone i główkę o wiotkim, zbielałym grzebieniu zwieszoną nad haftowanym w niezabudki jaśkiem p. Franciszki.
— Żeby to nie był grzech, panie dziedzicu, chlipała rzewnie p. Franciszka — tobym powiedziała, że on skończył tak prawie jak krześcijanin, bo pokręcił głową fte i wefte nad moim poświęconym różańcem i zamknął ślipia... Ady wolałabym te złote kolczyki stracić, jak jego...
Kucharz splunął na to i powiedział: tfy!!... Czu-