drobną kostką kamienną, snują się samochody niemal tak licznie, jak w Warszawie.
Wchodzimy do kościoła. Tłoku niema, to też zajmujemy miejsca na wygodnych dębowych ławach.
Odprawia się ciche nabożeństwo bez organów.
Miłą niespodziankę zgotował nam portugalski kapłan. Po skończonej mszy św. wygłosił kazanie w języku francuskim, w którem wychwalał Pol skę i Polaków i podkreślił, że ojczyzna nasza jedynie dzięki gorliwości religijnej odzyskała swą niepodległość.
Po wyjściu z kościoła, zbiórka. Przed front wystąpił komendant. Krótka, lecz doprawdy pełna sensu przemowa: ze względu na święto, załoga urlopowana na cały dzień. Rozejść się!
Radosny okrzyk: — Hip! hip! hurra! — obił się o mury Ponta Del Gada.
Szereg rozprysł się w jednej chwili i marynarze grupkami rozleźli się po mieście.
Jak poprzednio na Maderze, tak i teraz utworzyły się dwa stronnictwa: turystyczne i gastronomiczne. Ja oczy wiście należałem do drugiego.
Po krótkiej naradzie, zapadła decyzja udać się na targ południowych owoców i skosztować tych jadalnych egzotyzmów, bez uszczerbku dla wypróżnionych w Funchalu[1] kieszeni. Posiadaliśmy na to niezawodny sposób, zdobyty długoletniem doświadczeniem jeszcze przez naszych poprze dników i przekazywany w tradycji nowym pokoleniom Szkoły Morskiej.
Uprzednio jednakże należało poczy nić pewne przygotowania do akcji, zmierzające do tego, żeby w razie ostrzejszej wymiany zdań z handla-
- ↑ Funchal — główne miasto Madery.