kiemu zdumieniu, polskie melodje.
Niebawem też, nie przestając grać, wyjawiać zaczął swoją gorącą do mnie prośbę.
Okazało się, że studjując w Paryżu agronomję, poznał Guilherme de Faria Polkę, pannę z Warszawy, w której się miał nieszczęście zakochać. Nieszczęściem to było dla niego, panna Halina bowiem nie kochała go, mo tywując swoją obojętność w ten sposób, że nie może kochać mężczyzny grubego (Portugalczyk był rzeczywiście tłusty) i w okularach. Chodzi więc o to, żebym znalazł w Warszawie pannę Halinę i napisał mu do Ponta Del Gada jej adres.
— Signor — odrzekłem — czyż przypuszcza pan, że Warszawa jest tak mała, jak wasze Ponta Del Gada, gdzie wszyscy nieomal znać się mogą? Zresztą Halin jest w Warszawie bezwątpienia kilka tysięcy. Jakżeż ją znajdę?
— Halin jest dużo — odrzekł Portugalczyk — ale Halina Szczerbianka jest jedna, jedyna. Jedyna moja ukochana. Pan ją znajdzie, signor.
I zagrał rzewnie i namiętnie „O mój rozmarynie“...
— Postaram się ją znaleźć — rzekłem — a któż pana nauczył tych polskich piosenek?
— Ona nauczyła — odrzekł z dumą Guilherme — nauczyłem się też od niej dużo polskich słów, które mówiła do mnie, gdy się jej oświadczałem, co znaczy signor: „tłusta małpa“, „portugalski kretyn“ lub „słoń w okularach“?
— To są takie polskie, pieszczotliwe wyrazy — objaśniłem uprzejmie.
Gospodarz mój ogromnie się ucieszył, zagrał „Jeszcze Polska nie zginęła“ i rzekł:
— Nie byłem jej widać zupełnie obojętny, nie lubiła tylko moich okularów.
Zdjął okulary, chciał je rozbić, ale po namyśle włożył z powrotem na nos.
— Tutaj Haliny niema — oświadczył — mogę nosić.
Strona:Jerzy Szarecki - Ananas.djvu/7
Ta strona została uwierzytelniona.