Strona:Jerzy Szarecki - Ananas.djvu/8

Ta strona została uwierzytelniona.

Za piętnaście ósma żegnać zacząłem gościnnego Portugalczyka. Na dowidzenia dał mi wspaniałego ananasa i rzekł:
— To dla Haliny. Niech pan odda jej i powie, że to odemnie.
Odprowadził mnie do samego mola z arkadami, gdzie już czekały na powracających z lądu szalupy.
Po drodze jeszcze prosił, abym broń Boże sam nie czynił jakich kroków dla zdobycia serca panny Haliny.
Szalupy odbijają od mola. Trzymam w reku olbrzymiego ananasa dla panny Haliny i patrzę na brzeg. Tam pod arkadami stoi gruby Guilherme de Faria e Maya da Cunha i powiewa mi słomkowym kapeluszem. W twarzy jego widzę niepokój. Drżyj namiętny Portugalczyku! Panno Halino! Zatelefonuj pani do mnie 94-00. Porozmawiamy z panią o pogodzie, o tem co słychać na wyścigach, o ostatnim pobycie pani w Zakopanem, czy też nad morzem, o charlestonie, o miłości wreszcie.
Porozmawiamy i o Guilhermie de Faria, który tęskni do pani na dalekiej, wśród fal oceanu rzuconej wyspie San Miguel, pośmiejemy się trochę z „tłustej małpy“ i ze „słonia w okularach“.
Ma pani rację, panno Halino, że go pani nie kocha. Zawsze to jakoś nie tego, okulary, tłusty i wogóle Portugalczyk...
Ja nie jestem tłusty i nie noszę okularów, niech pani pamięta o tem, panno Halino!
Szalupy, posuwane potężnemi rzutami wioseł, odpływają coraz dalej od brzegu. Niknie z oczu moich postać Guilherma de Faria.
Przed dziobem szalupy wyrasta syl wetka „Lwowa“.
Serwus Ponta Del Gada! Za pięć dni będziemy już na oceanie w drodze do Francji. Pa, Guilherme de Faria e Maya da Cunha!

Na drugi dzień po odpłynięciu z San Miguel, zjadłem owego ananasa — bardzo przepraszam, panno Halino.