Strona:Jerzy Szarecki - Czapka topielca.pdf/136

Ta strona została uwierzytelniona.

Przytłumiony śmiech rozległ się w gromadzie marynarzy — biedny „św. Franciszek“ znów obejmował swą znienawidzoną służbę na „oku“.
Oddalając się, mruczał ze złością.
— A nie spać mi tam, kaznodziejo! — krzyknął mu Orski wślad.
Rozpuściwszy wachtę, Orski poszedł na rufę i w rupce komendanta, usiadłszy w fotelu, pogrążył się znów w rozmyślaniach. Po ciężkich przejściach duchowych ubiegłych dni opadło go znużenie. Jedne i te same natarczywe myśli nie opuszczały go jednak. W miarę wzrostu znużenia i senności przybierały nawet na sile i jaskrawości. W formie wizyj przelatywały i stawały w umyśle. Niektóre obrazy miały moc halunacyj. Orski ujął głowę w dłonie, a łokcie oparł na kolanach. Począł kiwać głową w lewo i w prawo, jak człowiek wyczerpany docna długotrwałem cierpieniem. Jęczał głucho, przeciągle, zaciskając oczy jakby natrętnym wizjom chciał zamknąć dostęp do mózgu. Jęk stawał się coraz bardziej głuchy, cichy, przeciągły, ruch głowy kiwającej się z jednego ramienia na drugie był idealnie równy, spokojny, rytmiczny. Przez wpółotwarte usta spokojnie wpływało i wypływało powietrze oddechu. Myśli znikły. Zastąpiły je jaskrawe, dziwacz-