Strona:Jerzy Szarecki - Czapka topielca.pdf/164

Ta strona została skorygowana.

sku, ani po chińsku. Dziwacznie jakoś. Twarze też mieli jakieś dziwne — ni to Chińczycy ni to biali! Z Indochin może? Pokazywali też co chwila sakiewki pełne monet. Ciągnęli do szynku. Poszedłem z nimi wkońcu. Przed drzwiami jeszcze, zatrzymali się przyłożyli palce do ust i wyszeptali jednocześnie: Ban-Abak! Ssss...s... Ban-Abak! Ssss...s...s...
Siedliśmy przy stoliku, w głębi sali, w jednej z nisz. Piliśmy. Piliśmy dużo. Piliśmy za dużo nawet. Przynajmniej ja piłem za dużo. Oni może pili mniej, a może i nie pili wcale. Nie pamiętam już dobrze. Wkrótce byłem nieprzytomny. Czułem, jak spadłem z krzesła, jak mnie ktoś podniósł i gdzieś niósł. Światło jakieś zielone przedzierało się przez powieki. Cisza. Gdym się ocknął leżałem rozebrany w łóżku, w małym, pustym pokoiku, a u sufitu kołysała się mała lampka w zielonym abażurze. Ktoś leżał obok i obejmował mnie za szyję. Był to jeden z tych dwu. Odsunąłem się od niego. Wtedy on wylazł z łóżka i otworzył drzwi pokoiku... wszedł drugi. Podszedł do mnie. — Ban-Abak! Ban-Abaaaak! Czarna broda zakołysała się nade mną. Na piersiach i brzuchu uczułem nieznośny ciężar...
— Ban-Abaaak! Ban-Abaaaak! Ban-Abaaaaak!“
Opowiadanie Banabaka przeszło raptownie