Strona:Jerzy Szarecki - Czapka topielca.pdf/184

Ta strona została skorygowana.

Przed pięćdziesięciu mniej więcej laty gdy jeszcze burty statków nie miały stalowego pancerza, a żelazne kadłuby ich wolno i z trudem rozpieniały oceany i morza i gdy widok białego żagla był bardziej powszednim niż dziś potężne kolumny kominów wielkich transatlantyków, na niewielkim żaglowcu, białym barku „Mewa“ odbywali długie rejsy między portami Europy i Ameryki ojciec i syn Szordowie. Wytrawnym wilkiem morskim był stary Szorda, kapitan dalekiej żeglugi. Siwe, już mgłą starości powleczone oczy jego nie zmieniały swego spokojnego, upartego wejrzenia, gdy po wietrze pomyślnym nalatywał szkwał gwałtowny i darł żagle na strzępy. Wąskie, zaciśnięte, zlekka sine wargi nie drgały, gdy przychodził orkan i burzę rozpętywał czarną. Stary kapitan dużo burz przeszedł w swem życiu i już nie przerażała go żadna. W sztormy najsroższe, gdy wiry i kłębowiska spienionych fal zmiatały wszystko z pokładu, na mostku kapitańskim, na rozstawionych szeroko nogach tkwiła krępa, zlekka przygarbiona postać starego Szordy i z pod brwi krzaczastych spozierała spokojnie we wściekłe oblicze następującej wichury. Nie lękał się wichrów stary kapitan. Znał je. Wiedział czego się od nich spodziewać, jak walczyć, jak poskromione wykorzystać dla