Strona:Jerzy Szarecki - Czapka topielca.pdf/192

Ta strona została skorygowana.

ły na masztach, bagszprycie, w triumach, w komorze łańcuchowej, jednem słowem we wszystkich kątach i zakamarkach statku, gdzie można było ukryć się i grać. W tej ciągłej z ojcem walce o sztukę, syn nabierał przebiegłości i sprytu, nie dawał się ujrzeć i złapać, chował się krył, chował i krył skrzypce, walczył o nie zażarcie i wściekle i grał. Grał ciągle, grał bez przerwy i odpoczynku, grał poza służbą i na służbie, grał w dzień i w nocy o zmierzchu i o świcie. Ogarnęła go jakaś manja muzyczna, jakaś wola potężna odtwarzania dźwiękami wszystkiego co widział, słyszał i czuł. Zdawało się, że duch zmarłej matki-śpiewaczki wcielił się w syna, wzrósł, spotęgował stokrotnie, stał się mocarny i wielki i grzmiał oto symfonją zaświatów na bezmiarze wód oceanu.
Pieśni wichrów i mórz, pieśni drzemiące żywiołów budził młody Szorda swym smykiem, ubierał je w szaty tonów skrzypcowych i ciskał w przestworza. Burzom, ciszom i szkwałom odpowiadały echem struny skrzypiec manjaka. Wschody i zachody słońca rodziły pieśń powitania i pieśń pożegnania. Jasne, upalne południa tworzyły wspaniały „Hymn światła“. Huragany, wichry i wiatry wygrywały na strunach lotne „Marsze pędu“. Błyskawice i gromy nieciły w skrzypcach „Rapsodje grozy“ Każdy rys, każde