Strona:Jerzy Szarecki - Czapka topielca.pdf/194

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie jestem godzien — szeptał z rozpaczą i bólem — nie potrafię, nie umiem...
Miłość ogromna do morza nie pozwalała mu wyśpiewać niedoskonale tego hymnu, który był duszą nieogarnionych głębin wód.
Jednakowo ukochali morze stary i młody Szorda. Różne tylko były przejawy tej miłości. Podczas gdy ojciec wielbił je pracą swych mięśni i mózgu, syn składał w hołdzie dar swych nerwów i serca. Krew matki artystki nie pozwalała, by dar ten był nędzny, mierny.
Długo, długo łopotały żagle na masztach „Mewy“, długo sztaba jej rozpieniała powierzchnię mórz nim z poszumem fal zmieszały się dźwięki ich pieśni. A stało się to niezadługo przed śmiercią syna i ojca Szordów.
Była burzliwa, sztormowa pogoda, gdy w nocy z pokładu miotanej orkanem „Mewy“ dostrzeżono światełka na widnokręgu. Była to mała, skalista wysepka Deserto Grando leżąca na połowie drogi z Ameryki do Europy. Potężne porywy wichru pędziły okręt wprost na groźne skały tej wyspy. Kapitan Szorda stał na rozkraczonych szeroko nogach, na kapitańskim mostku i wykrzykując rozkazy głuszył swym krzykiem huk wichru i fal. Załoga cała upa-