Strona:Jerzy Szarecki - Czapka topielca.pdf/198

Ta strona została skorygowana.

do grot masztu i podniósłszy z pokładu porzucone skrzypce syna i smyk, poszedł z niemi na przód okrętu, na bak.
Mijały godziny. A gdy światło wschodzącego miesiąca wysrebrzyło swym tajemniczym, migotliwym blaskiem lśniące grzbiety fal, do uszu przebudzonej załogi doleciały z baku smętne, rzewne tony skrzypiec. Gdy kilku marynarzy poszło zobaczyć co się tam dzieje, zdumionym oczom ich ukazał się kapitan Szorda, siedzący na zwoju lin ze skrzypcami i smykiem w ręku i grający drugą część synowskiej „Pieśni fal“, grający część drugą elegijną — „Pieśń fal księżycowej nocy“.
Marynarze odeszli, a kapitan patrzył obłędnym wzrokiem na fale i grał.
Znów kilka godzin minęło, miesiąc rozlał po powierzchni morza pełnię swych blasków, a z baku płynęła bez przerwy czarowna, tajemnicza, elegijna „Pieśń fal księżycowej nocy“.
Znów marynarze przyszli na bak.
— Kapitanie — rzekli — czas się odkotwiczyć, czas w drogę!
Nie odpowiedział im nic Szorda, kapitan dalekiej żeglugi. Nie wypuszczał z rąk skrzypiec i smyka i grał. Odeszli marynarze. A kapitan grał ciągle, grał