Strona:Jerzy Szarecki - Czapka topielca.pdf/34

Ta strona została skorygowana.

S. O. S. znajdował się w pobliżu i teraz zdąża na ratunek.
Na początku, gdy znalazł się w wodzie o jednem tylko myślał, jednego pragnął, do jednego celu zdążał: za wszelką cenę utrzymać się na powierzchni. Później, gdy gruba, masywna stenga, której się uczepił i z którą razem zmyty został z pokładu tonącej „Czajki“, zagwarantowała mu życie na czas pewien, pragnąć począł gwałtownie, namiętnie, by mieć przy sobie któregoś z towarzyszy, żeby nie zostać samemu na swym kawale drewna, samemu wobec burzy, wichru i czarnej nocy. Teraz wszelako, gdy okrutny z głębin idący ziąb przeniknął mu skórę, ścięgna i kości, gdy ból poczuł w piersiach i znużenie we wszystkich członkach, zapragnął widoku kadłuba statku, zapragnął ratunku. To też wytrzeszczał oczy na burzę i wysilał słuch. Lecz dokoła widział tylko potworne, rozpętane piekło, słyszał tylko huk, syk i pluskanie tłuczących o siebie wściekle bałwanów. Stenga ciskana nieustannemi rzutami wielkich grzywaczy, nurzała się w wodzie, wyskakiwała na powierzchnię, kręciła wkółko, szybko, zsuwała się po spadzistym grzbiecie dwunastego wału, stawała na sztorc, wykonywała jakiś obłąkany, niesamowity taniec.