Strona:Jerzy Szarecki - Czapka topielca.pdf/61

Ta strona została skorygowana.

Jana brzmiała śpiewna odpowiedź starszego oficera: Dobraaaa!
Jan cicho, ostrożnie żeby nie opuścić ani jednego odgłosu z sąsiedniej kajuty wyciągnął się na swojej kojce. Szły sekundy, minuty, kwadranse. Dzwon okrętowy czterema podwójnemi uderzeniami targnął ciszę nocną.
— Północ — pomyślał Jan.
Oczekiwanie zaczęło go dręczyć. Pragnął gorąco, żeby już coś nareszcie się stało. W myśli popędzał niemal tamtych z za przegrody, żeby nareszcie zaczęli to, czego się bał tak strasznie i czego czekał już od rana samego. Przypominał skazańca, wyciągającego pośpiesznie szyję pod cios katowskiego miecza.
W pewnej chwili drgnął. W kajucie szypra urwała się nagle rozmowa i dał się słyszeć odgłos dmuchnięcia gaszącego świecę. Jan wyprężył się cały jak struna. Szeroko rozwarły się oczy, otworzyły usta. Wsparł się na łokciu, nasłuchiwał. Serce mu biło pośpiesznie, w uszach i skroniach łomotały pulsy. Nic słychać nie było. W ciszy nocnej bulgotała tylko fala za burtą i poskrzypywały wiązania. Tak minęła minuta jedna, druga i trzecia. Jan trwał ciągle w swej półleżącej pozycji.
Nagle jakby obcą jakąś, wszechmocną siłą szarpnię-