Strona:Jerzy Szarecki - Czapka topielca.pdf/62

Ta strona została skorygowana.

ty wyskoczył z posłania i stanął na środku kajuty. Z za przegrody dał się słyszeć skrzyp kojki, szmer bosych nóg i znowu skrzyp. Jan podbiegł do przegrody i ucho przyłożył do deski. Szeroko rozwarte oczy jego chorobliwym, fosforycznym blaskiem świeciły w ciemności. Słuchał. Z za przegrody w różnych odstępach czasu jakby wybijając rytm jakiś skrzypiały deski kojki. Zrozumiał. Krzyk straszny, krzyk głuchej, beznadziejnej rozpaczy rozległ się w duszy. Nie wydarł się na zewnątrz. Milczały blade, trzęsące się wargi. Pięście tylko kurczyły się i rozwierały naprzemian. Wbijał paznogcie w gołe uda i darł skórę do krwi. Ale ból ciała nie unicestwiał męki duszy. Myśli koszmarne, obrazy fantastyczne, strzępy słów jakichś i przekleństw huraganem pędziły przez mózg. Czuł, że długo tej męki nie będzie w stanie wytrzymać. Skokiem jednym znalazł się przy kojce, runął na posłanie, rękoma zatknął uszy, zacisnął oczy. Bezsilnie rzęził w poduszkę. W chwili tej jednego pragnął — nic nie słyszeć, nie widzieć, nie czuć, nie myśleć. Chociażby umrzeć zaraz. Niedługo trwał taki stan. Nie mógł wytrzymać niewiedzy. Rozpłomieniona fantazja wskrzeszała jaskrawe, szczegółowe, chorobliwe obrazy. Wołał pewność od niepewności. Odrywał jakby przemocą ręce od uszu, otwierał oczy i słuchał.