Strona:Jerzy Szarecki - Czapka topielca.pdf/63

Ta strona została skorygowana.

I wtedy jęczał głucho, nie licząc się z niczem, zęby wpijał w deski kojki. Męka jego zwiększała się ciągle, przerastała siły, przytomność, panowanie nad sobą. Czuł, że chwila jeszcze, a zerwie się i krzyknie na cały głos: dość, dość już tego! Dość na Boga!
I nagle ni stąd ni zowąd z jakiegoś ciemnego zakamarku mózgu wyślizgnęła się myśl nowa. Wzrosła, spotężniała w mgnieniu oka i zestarzała się. Stało się tak jakby razem z Janem ta myśl na świat przyszła. Taka była znajoma i stara. Ochłódł w jednej chwili, zamknął, zaciął się w sobie. Powoli, lecz pewnie dźwignął się z kojki. Wciągnął spodnie, bluzę, buty, płaszcz i ziujdwestkę. Czyny te były następstwem myśli, co się zrodziły z tamtej pierwszej. Gdy był ubrany, nastawił ucha. Nie słuchał już szmerów z za grodzi. Odeszły od niego, odsunęły się na plan drugi. Nasłuchiwał czego innego. Podsunął się pod otwór nawiewnika. Stanął na kojkę, całą głowę włożył do rury. Słuchał. Cisza panowała na pokładzie. Zamilkły nawet kroki starszego oficera. Zdrzemnął się pewnie w rupce.
Jan zeszedł z kojki i cicho, ostrożnie otworzył drzwi na korytarz. Nie było nikogo. Wtedy szybkim krokiem na palcach minął korytarz i wyszedł na pokład. Ciemność i pustka. Migotały tylko światła po-