Strona:Jerzy Szarecki - Czapka topielca.pdf/92

Ta strona została skorygowana.

zowano hamulce braszpilu i łapy kotwic, wypadłszy z kluz, ugrzęzły w piasku dna. Zdziwiony niezmiernie i niedowierzając własnym uszom, wyskoczyłem z kojki i podbiegłem do iluminatora. Wpatrzyłem się w niespokojne tej nocy grzbiety grzywiastych fal. Tak, słuch mnie nie zawiódł — białe płaty pryskających pian przysuwały się i odsuwały od burty, nie dążąc jednak ku rufie. Narzuciłem na siebie płaszcz i po schodni wybiegłem na pokład. Żagle były zwinięte i chaos poplątanych lin świadczył, że zwinięto je dopiero przed chwilą. Obok braszpilu, na baku, zauważyłem grupkę ludzi majstrujących przy hamulcach, to rozwiało moje ostatnie wątpliwości — „Perła“, zarzuciwszy kotwice, huśtała się w miejscu, na środku wzburzonego oceanu. Pewność tego, jak domyślacie się, bynajmniej nie rozwiała mojego zdumienia, wprost przeciwnie, spotęgowała je stokrotnie.
— Po kiego licha potrzebne komu zarzucanie kotwic przy wielkiej fali na środku oceanu i do tego o setki mil od najbliższego skrawka ziemi?
Poszedłem na bak, gdzie widziałem zebranych ludzi załogi. Wśród nich ujrzałem Januszka. Siedział okrakiem na utlegarze bugszprytu i czegoś wypatrywał w ciemności.