późno wracał do domu. Teraz znacząco się będzie uśmiechała do przyjaciół mych i kolegów, którzy w obowiązkowem, ponurem milczeniu pomagać będą włożyć trumnę na czarny katafalk. Gdy kondukt ruszy, nieść będą wieńce za trumną. Może nie dużo wieńców — dwa, trzy, cztery, lecz choć jeden będzie napewno. Napisy będą na wstęgach — może nie szczere, o treści nie głębokiej, szablonowe, banalne, lecz bę dą napewno. Ile osób iść będzie w kon dukcie — nie wiem. To bardzo trudno powiedzieć. Część napewno będzie je chała dorożkami. Ci od czasu do czasu spoglądać będą na zegarek i myśleć: „Jak się to też wszystko długo przecią gnie?“ Przechodnie zdejmować będą czapki: jedni przed krzyżem, drudzy przed trumną. Niektórzy zaś i przed krzyżem i przed trumną. Ci zatrzymają się może na krótko i spojrzawszy na po stacie w czerni idące najbliżej trumny szepną z westchnieniem: „Szkoda tych jego najbliższych...“ Będą i tacy co nie zdejmą czapki przed krzyżem ani przed trumną. Ci mrukną sobie może pod no sem: „Chleb teraz trochę stanieć powinien — popyt się zmniejszył...“ Gdy kondukt wejdzie na wielką, ruchliwą, gwarną ulicę, policjant stojący na rogu podniesie pałeczkę do góry i wstrzyma falę samochodów, tramwaji i pojazdów
Strona:Jerzy Szarecki - Gdy umrę.djvu/2
Ta strona została uwierzytelniona.