Strona:Jerzy Szarecki - Groźny kapitan.pdf/103

Ta strona została skorygowana.

i, wzrok tęskny wdal morską wbijając, pytała wichry morskie: czy wróci.
Milczało bezlitosne szare morze, obojętnie szumiały fale, nie dawały odpowiedzi białe, żałośnie kwilące stada mew.
Wracała do swej chatki strapiona dziewczyna, a w oczach jej perliły się łzy.
Przychodził wówczas do niej stary Nagała i, dłonią twardą łzy ocierając z jej twarzy, mówił cichym, łagodnym głosem:
— Nie smuć się, nie płacz, moja maleńka, syn wróci, wróci na pewno...
Lecz Nagała nie wracał. Mijały dni, tygodnie, miesiące, a żagiel jego szkuneru nie zabielił się na widnokręgu.
Marja smutniała coraz bardziej, schudła, sczerniała, a gdy minęło pół roku od dnia odpłynięcia flotylli i od morza pociągnęły chłodne, skuwające fale w lód wiatry, przyszła do chaty starego Nagały i długo, długo z nim rozmawiała. Sposępniał po rozmowie tej stary rybak i coraz uporczywiej twierdził, że syn wróci niedługo.
— Wróci, wróci na pewno — mawiał do Marji — właśnie dlatego wróci na pewno.
I oto dnia pewnego, gdy morze pokrywać się już zaczęło drobną krą, woddali ukazały się białe plamki żagli powracającej flotylli rybackiej.
Wieś cała zgromadziła się na brzegu, a oczy ojców, matek i żon z niepokojem liczyły maszty statków, czy aby nie brakuje żadnego.
I gdy flotylla, pędzona silnym wiatrem, blisko już podeszła do brzegu, krzyk rozpaczy wydarł się z pier-