Strona:Jerzy Szarecki - Groźny kapitan.pdf/104

Ta strona została skorygowana.

si rybaków; wśród powracających okrętów brakowało szkuneru Nagały.
Gdy szalupy ze statków przybiły do miotu fal, rzucono się do powracających, a w oczach wszystkich stało nieme pytanie: co się stało?
Relacje brzmiały krótkie, suche: niepomyślne wiatry, późny powrót z tego powodu, sztorm, straszny sztorm wśród lodów północy. Szkuner Nagały oderwał się gdzieś od flotylli, pędzony wichrem, i więcej nie wrócił. Zatarty został pewnie lodami. Poszukiwania rezultatu nie dały. Szkuner zginął.
Stary Nagała i Marja stali obok siebie, słuchając tych hiobowych wieści i mdłych słów pociechy tłumu.
A gdy przebrzmiało ostatnie postrzępione wiatrem słowo „zginął“, stary Nagała wziął napółprzytomną, złamaną nieszczęściem dziewczynę i rzekł:
— Chodź, chodź do domu. Nie płacz. Syn mój zginął i słowa dotrzymać nie może, ale ojciec jego wie, jak postąpić, by ratować pamięć zmarłego i twój honor. Chodź, chodź do domu.
I w ciemną, wichrem wyjącą noc zimową Nagała tłumaczył zrozpaczonej dziewczynie swój plan ratowania od hańby jej i dziecka syna swojego, które już niedługo na świat przyjść miało.
Długo mówił, tłumaczył i prosił Nagała, długo milczała, milczenie swe łzami zraszając, Marja, aż w tydzień po tej rozmowie odbył się cichy ślub Nagały z narzeczoną syna.
W miesiąc po ślubie Marja powiła dziecko, urodziwe dziecko o pięknych oczach młodego Nagały.
Minęło dwa lata. Cicho i spokojnie płynęło życie w chatce na skraju cypla. Tęskniła jeszcze i płakała