Strona:Jerzy Szarecki - Groźny kapitan.pdf/150

Ta strona została skorygowana.

„Sokół“ nie robił nawet jednego węzła.
O godzinie ósmej, gdy służbę objęła druga wachta, burza rozszalała się na dobre.
Dziób okrętu wzlatywał co chwila do góry i opadał wdół, zanurzając się bugszprytem w pianie.
A gdy nawałnica osiągnęła siłę 10 i musiano zwinąć resztę sztormowych żagli, jasnem się stało, że „Sokół“ nie dopłynie do zbawczej wyspy Läso.
Motory parły „całą naprzód“, a nie robiono i ćwierć węzła.
Burza wzmagała się coraz bardziej, aż przeszła w sztorm.
Olbrzymie pieniste bałwany, rozbijając się o burty, przeskakiwać zaczęły przez pokład.
Marynarze, ubrani w nieprzemakalne płaszcze, wysokie gumowe buty i ziujdwestki, zataczali się w rytm wściekłych podrzutów tańczącego pokładu.
Przy kole sterowem pełniło służbę trzech uczni, gdyż ster, szarpany falami, wyrywał szprychy z rąk.
W ciemnym i ponurym międzypokładzie, w którym pozamykano luki i iluminatory, rozlokowani po różnych kątach leżeli uczniowie pierwszej i trzeciej wachty, z trwogą nasłuchując uderzeń dzwonu okrętowego, wybijającego godziny i półgodziny. Grymas krzywił twarze na wspomnienie, że wnet minie krótka chwila odpoczynku i trzeba będzie ubrać się w lepki nieprzemakalny płaszcz, wyleźć z względnie ciepłego i suchego międzypokładu na górę, na zimny, bryzgami fal naszpikowany wiatr.
Do końca drugiej wachty zostawało jeszcze półtorej godziny, gdy uniosły się zlekka drzwi grota lu-