Strona:Jerzy Szarecki - Groźny kapitan.pdf/151

Ta strona została skorygowana.

ku i w międzypokład razem z wiatrem i bryzgami fal wdarł się ostry świst i słowa komendy:
— Podwachta na górę!
Powietrze zatrzęsło się od przekleństw i wymysłów, tłum marynarzy, przewracając się i zataczając, runął do grota luku i za chwilę stał już na pokładzie w dwuszeregu.
Starszy oficer wydal krótkie rozporządzenia. Całą podwachtę zapędzono do fortriumu wyciągać zapasowe kotwice, wachta zaś na sztagach zakładała bloki, by przy ich pomocy unieść ciężkie kotwice admiralicji na pokład.
Zarządzenie to wywołane zostało tem, że wiatr przeszedł w orkan, i okręt pomimo zajadłego charkotu motorów nie posuwał się już naprzód, a wprost przeciwnie był dryfowany w stronę wybrzeży Norwegji, gdzie błyskało światełko latarni morskiej, ostrzegające przed rozsianemi tam gęsto skałami.
W pół godziny po wywołaniu podwachty, gdy statek zdryfowało już trzy mile, zluzowano hamulce kotwiczne i ciężkie, tonny całe ważące żalastwa wypadły z kluz i zaryły się w piasek dna.
Jak struny wyprężyły się grube łańcuchy kotwiczne. Statek szarpnął się jak pies na uwięzi, ale przestał się cofać.
W kilka chwil jednak po zarzuceniu kotwic dał się słyszeć rumor w komorze łańcuchowej i charakterystyczny jazgot ogniw w kluzach. To nie wytrzymały hamulce kotwiczne i popuściły kilkadziesiąt metrów łańcucha.
— Panie kapitaaaanie! — rozległ się po pokładzie okrzyk komendanta, zwrócony do starszego oficera,