Strona:Jerzy Szarecki - Groźny kapitan.pdf/157

Ta strona została skorygowana.

W tejże samej chwili statek z zastraszającą szybkością zaczęło dryfować w stronę złowrogich skał.
Na pokładzie zapanowała martwa cisza.
„Sokół“ był zgubiony bez ratunku.
Olbrzymie bałwany unosiły okręt wgórę, rzucały wdół, zalewając co chwila jego pokład potokami wody, zbijającej wszystko napotkane na drodze z nóg.
Załoga stała bezradna, trzymając się kurczowo przeciągniętych przez pokład sztormowych lin.
Gdy tak wszyscy trwali bez ruchu, rozległ się dźwięk dzwonu okrętowego, na którym szkafutowy wybił północ.
Dźwięk ten wrócił załodze przytomność.
— Do szalup! — ryknął ktoś z tłumu uczniów, zbitych pod przedniemi rostrami.
Tłum drgnął, chwilę się wahał, a następnie runął na rostry do szalup.
Zapanował hałas i harmider.
Zbijani falami z nóg marynarze pchali się kupą do szalup. Rozpoczęły się bójki o miejsca. W ciemnościach zamigotały noże. Rozległy się krzyki i jęki rannych.
Garstka silniejszych opanowała kuter i zaczęła go spuszczać na wodę. Nikt jednak nie chciał czekać, aż kuter zostanie spuszczony, i do zawieszonego jeszcze na linach zwaliła się zbita kupa ludzkich ciał.
Liny nie wytrzymały i pękły. Kuter wraz ze znajdującymi się w nim ludźmi znikł w kipiących odmętach.