Strona:Jerzy Szarecki - Groźny kapitan.pdf/158

Ta strona została skorygowana.

Przerażona reszta marynarzy stanęła w niepewności.
Wówczas na rostrach zjawił się komendant. Spokojnym wzrokiem powiódł po twarzach.
— Spokój, chłopcy! — krzyknął — nie róbcie głupstw! Nikt w takim sztormie nie uratuje się na szalupie, Zejść z rostrów! Zbiórka przy grota luku. No, już! Marsz!
Chwilę trwało wahanie, aż jeden po drugim uczniowie zaczęli zeskakiwać z rostrów i ustawiać się w dwuszeregu na śródokręciu.
Komendant wstąpił na grota luk, przy boku jego znajdował się starszy oficer, kierownik naukowy i trzech oficerów wachtowych.
Komendant zwrócił się do załogi:
— Wszystko, co należało zrobić, zostało zrobione. Pracy już niema. Jedynie telegrafista spełnia jeszcze swój obowiązek. Na pokładzie zostaje tylko służbowa wachta. Reszta do międzypokładu. Kiedy zajdzie potrzeba, wezwę was na górę. Rozumiecie? Gdy trzeba już będzie wyjść na pokład, zawołam was. Rozejść się!
Dwie wolne wachty zeszły do międzypokładu.
Każdy z tych ludzi, skazanych na śmierć, zapadł w odrętwienie. Nie słychać było zwykłych przekleństw ni śmiechu.
W martwej ciszy międzypokładu słychać było wyraźnie wycie wichru na górze i huk fal, rozbijających się o burtę „Sokoła“.
„Gdy trzeba już będzie wyjść na górę, wezwę was“ — brzmiały w uszach marynarzy słowa komendanta.