Strona:Jerzy Szarecki - Groźny kapitan.pdf/159

Ta strona została skorygowana.

Niebawem też „zaszła potrzeba“.
O godzinie pierwszej w nocy nastąpiło uderzenie.
Do brzegu zostawało jeszcze pół mili, gdy rufa „Sokoła“, uniesiona falą do góry, trzasnęła, opadając, o skałę podwodną.
Strumienie spienionej morskiej wody wdarły się do kajut oficerskich.
Na nic się nie zdały wodoszczelne przegrody, gdyż drugie uderzenie rozdarło dno fortriumu.
Razem z trzaskiem łamanych szpant rozległ się w międzypokładzie gwizdek i drżący głos oficera wachtowego:
— Załoga na górę!
Powoli, bez pośpiechu wyszli uczniowie na pokład.
Stanęli w dwuszeregu. Na grota luku stał już komendant.
— Baczność!
Marynarze wyprężyli się, nie spuszczając oczu z komendanta.
— Oficerowie do swoich wacht! — skomenderował starszy oficer.
Komendant zwrócił się do załogi;
— Chłopcy! Wezwałem was na górę, żeby podziękować za gorliwość w służbie.
Żeby wyrazić wam moje uznanie za wasze wysiłki w walce ze sztormem.
Pracowaliście dobrze. Nie mam wam nic do zarzucenia.
Nie naszą jest winą, że żywioł jest silniejszy od nas.
Robiliśmy, co mogliśmy. Wy i ja. Dziękuję wam, chłopcy!