Strona:Jerzy Szarecki - Groźny kapitan.pdf/46

Ta strona została skorygowana.

siły jej wyczerpują się w ciągłej walce z żywiołem. Czwartego dnia nad ranem marynarze sarkać zaczęli, że kapitan wprowadził ich w burzę. Przewidywał, że sztorm nadejdzie, i nie kazał zawinąć do portu, a przecież wtedy tak niedaleko się znajdowali od brzegu. Spieszył się gdzieś groźny kapitan, i zdawało się, że zadowolony był, iż na skrzydłach burzy okręt jego pędzi tak szybko. Lecz cóż obchodził załogę ten pośpiech, skoro burza mogła ich wszystkich przyprawić o śmierć na dnie oceanu. W południe tego samego dnia szemranie się wzmogło, a wieczorem podczas apelu, gdy opuszczono banderę „Krymu“, z tłumu marynarzy wysunął się wielki, rosły, czarny na twarzy drab i podszedł do stojącego na grot-luku groźnego kapitana.
— Kapitanie — rzekł chrapliwym głosem — każ zawinąć do jakiegoś portu. Wyczerpani już jesteśmy tym sztormem. Nie zdołamy tak dłużej pracować!
— Milcz, rzezimieszku! — huknął nań groźny kapitan — nie wtrącaj się do żeglugi! Twoją sprawą jest ciągnąć za liny, gdy ci każę, i nic więcej! Rozumiesz?!
Pomruk niezadowolenia odezwał się w tłumie marynarzy.
— Czego wy chcecie, baranie łby? — zwrócił się do nich korsarz. — Do jakiego portu chcecie zawijać? Jesteśmy na oceanie, daleko od brzegów! Co za port świta wam w mózgownicach?!
— Madera! — rozległy się wołania wśród załogi — wyspa Madera! Zawijaj na Maderę!
— Kapitanie — odezwał się znów drab, stojący przed korsarzem — zawiń do Funchalu, portu Ma-