Strona:Jerzy Szarecki - Groźny kapitan.pdf/52

Ta strona została skorygowana.

— Doniosę — odrzekł mały. — Towarzysze! — krzyknął, zwracając się do tłumu — nie słuchajcie tego opryszka! On was do zguby prowadzi! Czy źle wam pływać z groźnym kapitanem? Gdzie w obecnych czasach znajdziecie drugiego korsarza? Surowy on jest, lecz sprawiedliwy, nie krzywdzi nikogo przy podziale łupów. Wyjdziemy zwycięsko z tego sztormu! Wszak już niejedną przebyliśmy burzę! Tylko przecierpieć jeszcze trochę potrzeba. Odwagi, kamraty! A tego opryszka nie słuchajcie! On was prowadzi do zguby! To jest podlec! On chce...
Krzyk zamarł na ustach małego marynarza. W migotliwem świetle latarń okrętowych złowrogo łysnęło ostrze noża, wbitego po rękojeść w jego pierś.
Trup głucho stuknął w upadku o deski pokładu.
Widok krwi i zdecydowany czyn czarnego gwałtownie podziałał na tłum marynarzy.
— Do karabinów! — rozległ się potężny okrzyk. — Odbijać broń z triumów! Śmierć tyranowi!
Drgnęła i działać zaczęła gwałtownie gromada ludzi. Wydobyto siekiery i odbijać zaczęto pośpiesznie okute drzwi luku, prowadzącego do triumu, gdzie znajdowała się broń i amunicja. A wśród odgłosów uderzeń toporów brzmiał pośpieszny, przerywany wzruszeniem głos czarnego:
— Prędzej... prędzej, towarzysze... musimy mieć broń, póki nie dowiedział się o buncie kapitan. Prędzej... prędzej... Ja wami teraz dowodzić będę... Ja poprowadzę okręt do portu.... i później pod mojemi rozkazami będziemy uprawiać korsarstwo... Lepszym będę dla was od groźnego kapitana... Nie jedną