Strona:Jerzy Szarecki - Na pokładzie Lwowa.djvu/105

Ta strona została uwierzytelniona.

proste: „kandydaty“ są najbardziej przepracowane z całej załogi.
Połowa tedy kandydatów to czystej krwi „dekownicy“. Kiedy kandydat o „dekowniczych“ instynktach połamie sobie paznogcie przy zwijaniu żagli, powyrywa ręce ze stawów przy brasowaniu rej, zgubi czapkę, przechodząc przez saling i dostanie kilka razy w zęby sprychami szturwału podczas sterowania — smutnieje nadzwyczajnie, staje się zgryźliwy i ponury, słabo reaguje na wschody i zachody słońca oraz inne cuda natury, któremiby się zachwycał w normalnych warunkach, traci gust do solonego mięsa, robi się skłonniejszy do bójek i do filozoficznych rozmyślań na temat: „A zawsze na lądzie to lepiej było...“, aż przeszedłszy przez te wszystkie fazy duchowego upadku, postanawia „zadekować się“ do izby chorych. Zazwyczaj plan swój przeprowadza bardzo umiejętnie. Najpierw więc macza chustkę w gorącej wodzie, później pakuje ja pod prawą pachę. Nie czekając, aż chustka ostygnie, pędzi en carrière do ambulatorjum, gdzie urzęduje doktór. Przed doktorem staje blady (przynajmniej stara się o to) i o nadzwyczaj zbolałym, baranim wyrazie oczu. Ręce ma spocone i gorące, gdyż trzymał je dłuższy czas nad płytą kuchenną.
— Co wam jest? — pyta doktór.