Strona:Jerzy Szarecki - Na pokładzie Lwowa.djvu/124

Ta strona została uwierzytelniona.

— Widzi pan, zatrzymałem pana, bo jest pan uczniem Szkoły Morskiej. Jako do ucznia Szkoły Morskiej, mam do pana interes. Chodzi o to, że, nie 
służąc już obecnie w marynarce, z powodu szwankującego zdrowia (chory jestem na płuca, ale to głupstwo), chcę jednakże być pożyteczny dla naszej
 floty i jej marynarzy. Poza innemi mojemi działaniami, zmierzającemi ku zwiększeniu rozwoju polskiej marynarki, rozwinąłem akcję, mającą na celu 
stworzenie w Warszawie „Towarzystwa Przyjaciół Uczniów Szkoły Morskiej“. Poczynania moje uwieńczone już zostały pomyślnym wynikiem i oto dziś wieczór w mieszkaniu mojem przy ulicy Pięknej Nr. 57 odbędzie się bal morski, na który, jako prezes „Tow. Przyjaciół Szkoły Morskiej“, zaszczyt mam prosić pana i pańskich kolegów, będących w Warszawie. Jest obszerny salon, orkiestra zamówiona, bufet bezpłatny. Panienki też sprowadzę.
Admirał skończył, złapał oddech i, spojrzawszy mi pytająco w oczy, powtórzył: Panienki też będą.
Pan Alfjan, choć na pierwszy rzut oka wrażenia człowieka mądrego nie robił, jednak psychologiem był dobrym, o czem świadczyć może fakt powtórzenia i podkreślenia przez niego informacji o panienkach, mających być na balu.
I rzeczywiście, usłyszawszy o tem, zmieniłem na-