Strona:Jerzy Szarecki - Na pokładzie Lwowa.djvu/125

Ta strona została uwierzytelniona.

tychmiast swoje mocne postanowienie, powzięte na początku dialogu z „admirałem“, nie zawierać z nim żadnej bliższej znajomości.
— Czy mówił pan o tym balu jeszcze komu z moich kolegów? — spytałem.
— A jakże, a jakże, zaprosiłem jeszcze czterech i mówiłem im, żeby przyprowadzili ze sobą jak najwięcej towarzyszy.
— Jakiż jest pański adres?
— Piękna Nr. 57. Niech pan koniecznie przyjdzie i przyprowadzi ze sobą wszystkich swoich kolegów.
— Bardzo dziękuję za zaproszenie, panie admirale, ale czy my się wszyscy pomieścimy… ja mam dużo kolegów…
— Już niech się pan nie boi, dla marynarzy u mnie zawsze się miejsce znajdzie.
— W takim razie przyjdziemy na pewno. Jeszcze raz dziękuję w imieniu swojem i kolegów. Do widzenia.
Uścisnąłem dłoń admirała i odszedłem.
Po paru chwilach jednak usłyszałem za sobą tętent biegnących nóg i wołanie:
— Marynarz, wróć! Marynarz, wróć!
Obejrzałem się. Przede mną stał zadyszany „admirał“.