dając sobie ani chwili odpoczynku. Dużo on mnie
trudów i pieniędzy kosztował, wydałem już na niego
30 złotych.
— Łżesz, bracie — przerwał w tem miejscu
młody człowiek, stając w drzwiach pokoju — dwa
stoły, trzy krzesła i łóżko, któreś porąbał, kosztowały, zapewniam cię, dużo więcej, niż 30 złotych.
Znów runęła salwa śmiechu.
— Sz... szszsz... sz... ciszej, ciszej, proszę — zaczął uspokajać gości „admirał“ — marynarze, ciszej, bo postawię pod karabin.
— „Otóż, załogo moja — zaczął mówić znowu —
widzicie, że wydatki i praca nie poszły na marne,
kadłub już jest na ukończeniu, nadpis wykonany
tak, że za rok niecały spodziewam się dokonać uroczystego spuszczenia mojego krążownika na morze.
Odbędzie się to przy salwach armatnich. Wy stano
wić będziecie załogę...“
— No, dziękuję serdecznie — odezwał się jeden
z kolegów — ja się tam na to nie piszę, jeszcze mi
życie nie obrzydło!
Rozległ się tłumiony śmiech.
— Dlaczego? Dlaczego? — zaperzył się „admi
rał“. Dlaczego nie chcecie? Dlaczego nie chcecie
służ...
Strona:Jerzy Szarecki - Na pokładzie Lwowa.djvu/134
Ta strona została uwierzytelniona.