Strona:Jerzy Szarecki - Na pokładzie Lwowa.djvu/138

Ta strona została uwierzytelniona.

te bale nareszcie się skończą. Osądź pan sam, czy kilka takich zabaw, jak ta, na której pan był, nie mogą obrzydzić życia człowiekowi, mieszkającemu z tym manjakiem pod jednym dachem? A zresztą — młody człowiek poruszył się niecierpliwie — to nawet nieludzkie. Przez cały ten czas chory człowiek jest pośmiewiskiem swych gości. Pan sam widział przecież. On tylko pozornie pragnie tych zabaw, w gruncie rzeczy sprawiają mu one niewypowiedzianą przykrość, gdyż zawsze marynarze dają mu odczuć dotkliwie, że nie jest on tem, czem chciałby być. Zawsze okrutnie i po grubjańsku mówią mu mniej więcej tak: „Durniu jeden, jesteś zwykłym warjatem, a nie żadnym admirałem“. Panie, żeby pan wiedział, jakie to przykre dla niego! Zwykle po takim balu, gdy się goście rozejdą, brat siada na łóżku i płacze.
— To jest bardzo nieszczęśliwy człowiek, proszę pana. Niech pan siada, opowiem panu o nim trochę. Ciekaw pan jest zapewne, jakie są przyczyny jego szaleństwa? Dwie są przyczyny, proszę pana, morze i miłość. Każde zosobna bezwzględnie nie uczyniłoby z niego tego, czem jest on obecnie. Ale złączywszy się razem, dwa te motywy zadały śmiertelny cios jego rozsądkowi.
— „Od lat dziecinnych brat mój pragnął być ma-