Strona:Jerzy Szarecki - Na pokładzie Lwowa.djvu/14

Ta strona została uwierzytelniona.

deszcz. Przed domem oczekiwał już mój agent mieszkaniowy, szkolny kolega Damazy.
— Zdecydowałeś się jednak? — odezwał się on, widząc mnie z walizką.
— Allah jest mądry, a ty głupi — odrzekłem mu na to ze zdenerwowaniem, zrozumiałem w mojem położeniu — nigdy się nie cofam przed stanowczym krokiem w życiu. Chodźmy.
— Jak tam z mieszkaniem? — zagadnąłem.
— Właśnie chciałem ci powiedzieć — zaczął, wzdychając, Damazy — że z mieszkaniem jest krucho. Przyjechała do nas kuzynka z Krakowa i wpakowała się do pokoju, w którym miałeś mieszkać. Do mnie więc nie można.
— Carramba! — zawołałem z oburzeniem — a niech ją gęś kopnie za to, że przyjechała. Cóż ja teraz zrobię? Do Stefana będę mógł się wprowadzić dopiero za cztery dni, do domu już nie wrócę, bo pojutrze nadejdzie mój list z Gdańska, w Łazienkach nie można nocować, bo deszcz pada. Cóżeś uczynił ze mną, Judaszu?!
— Jest na to rada — spokojnie odrzekł Damazy — znam pewien dom w Drewnicy, na którego strych podejmuję się ciebie zaprowadzić, i tam przesiedzisz te trzy dni. Później przyjdzie po ciebie Stefan i zabierze do siebie.