Gdy „Lwów“, zarzuciwszy kotwicę, stanął na rojących się od hydroplanów i łodzi podwodnych wodach redy Cherbourga, Norecki nagle poweselał. Radość jego zwiększyła się jeszcze, gdy motorówka pocztowa przywiozła na pokład listy i przekazy.
Kaprawe oczy Noreckiego zaświeciły szczęściem i zaczęły skakać z zachwytu w różne strony, gdy, przyszedłszy do kajuty kierownika naukowego po swoją pocztę, dostał tam przekaz z domu na dziesięć dolarów. Radość jego nie była proporcjonalna do sumy, jaką dostał. Cieszyć się tak i rozrzewniać nad pieniędzmi mógł tylko ktoś, dla kogo znaczyły one coś więcej, niż zjedzenie na lądzie dobrego obiadu w knajpie, zwiedzenie domów, których żadną miarą prywatnemi nazwać nie można, i powrót na statek w całkiem odmiennym od codziennego stanie świadomości.
Norecki był tak szczęśliwy, otrzymawszy te pieniądze, jak tylko może być szczęśliwy galernik, któremu zwracają wolność, lub może nieboszczyk, męki
Strona:Jerzy Szarecki - Na pokładzie Lwowa.djvu/153
Ta strona została uwierzytelniona.