cej, niż dwa metry sześcienne, wobec czego mieszkać tam mogłem jedynie w pozycji leżącej, bo nawet przewrócenie się na bok było utrudnione z powodu bezpośredniego sąsiedztwa dachu.
Schodzić nadół zaś, na obszerniejszą przestrzeń strychu, było ryzykowne, gdyż podstryszek znajdował się wysoko nad strychem i odgłos skoku mógł łatwo zaalarmować mieszkańców. Poza tem tuż koło miejsca zejścia z podstryszku znajdowały się schody, prowadzące na sam dół domu, w ciemności więc bardzo łatwo mogłem trafić, stoczywszy się po tych schodach wprost w ramiona owego tęgiego policjanta, który mieszkał na dole.
Leżałem tedy smętny na jakiemś tłuczonem szkle, wsłuchując się w namiętne krzyki kotów, harcujących po dachu.
Ze zdenerwowania nie mogłem zasnąć, tem bardziej, że lał deszcz i na moim podstryszku robiło się mokro.
Myślałem o domu, o ojcu, o matce, o tem, że już pewnie się niepokoją z powodu mojej długiej nieobecności. Robiłem domysły, co ojciec uczyni, gdy nadejdzie ranek, a mnie jeszcze nie będzie? Ojciec mój był człowiekiem dobrym, ale surowym, i ucieczka moja była pierwszem jawnem wypowiedzeniem mu posłuszeństwa. Zrobiło mi się ciężko na duszy.
Strona:Jerzy Szarecki - Na pokładzie Lwowa.djvu/16
Ta strona została uwierzytelniona.