Z napowietrznej masy hamaków zaczęły skakać
wdół nagie postacie i jeszcze senne, potykając się
na trapie, lazły na pokład, wracając po kilku minutach mokre, szczękające zębami z zimna, ale rozbudzone już, wesołe i rozmowne.
Tryskający zimną wodą szlauch obsługuje służbowa nocna wachta.
Za chwilę wszyscy są ubrani w drelichy, hamaki
zdjęte, zwinięte i złożone w kąt międzypokładu,
a zamiast nich zawisa w powietrzu chmura gęstego
tytoniowego dymu.
W międzypokładzie panuje gwar i ruch.
Dyżurni stołów, kandydaci[1] opuszczają je nadół
na drągach, na których są one zawieszone przy pu
łapie, aby zmniejszyć kołysanie.
Druga wachta je śniadanie wcześniej, gdyż już o ósmej obejmuje służbę na pokładzie.
Należę, niestety, do niej, to też parzę usta pseudokawą i napycham się chlebem, smarowanym
wątpliwego smaku miodem.
Za piętnaście ósma wraz z uderzeniem klanku, uprzedzającym następną wachtę o zbliżającej się
- ↑ Nowowstępujący do Szkoły Morskiej odbywają swoją pierwszą podróż jako kandydaci. Kandydat nie jest uczniem, choć złożył egzamina wstępne, i po podróży może być nieprzy jęty, o ile się okaże, że nie nadaje się do służby morskiej.