— Co widać? — rzuciłem pytanie skulonej koło
bugszprytu postaci poprzedniego wartownika.
Postać na dźwięk mego głosu wyprysnęła z pod
wełny kożucha i, rzucając mi go na ramiona, ra
dośnie zaszeptała: — Nareszcie przylazł; myślałem
już, że zatrułeś się tem solonem mięsem, coś je tak
zręcznie „świsnął“ wczoraj z magazynu...
Mówiąc to, figura przeszła obok mnie, kierując
się do schodków, prowadzących na śródokręcie;
gdy mijała latarnię, w świetle zarysowała się w pełni
okazała tusza mówiącego. Był to największy z całej
załogi żarłok, marzący dwadzieścia cztery godziny
na dobę o tem, jakby tu ściągnąć z magazynu trochę
więcej, niż zwykle, prowiantu.
— Ej, gruby! — zawołałem — co widać?
— Też pytanie! — oburzył się gruby — co można
zobaczyć na samym środku Atlantyku? Dwie flądry
widziałem, oczko do mnie sypały. Czy kucharz jest
w kuchni? Możeby się dało trochę sucharów mu
ukraść, co?
Nie czekając na odpowiedź, zbiegł po schodkach,