Walka pokojowa polegała na propagandzie, potępiającej smród, unoszący się w powietrzu, i na skierowywaniu uwagi członków klubu „śmierdzącej bulwy“ na inne zajęcie i gry.
Wynoszono pod niebiosa rzucanie nożem do celu, szachy, oraz „salonowca“, którego istota polega na zgadywaniu, który z uczestników zabawy uderzył najmocniej wybraną na ten cel ofiarę, w miejsce, którego przy spotkaniu nigdy zprzodu nie widać.
Najskuteczniejszą jednak bronią w ręku konfederacji okazał się „szmendok“, czyli chemin de fer, oraz oczko.
Czwartego dnia sztilu do leżących i śmierdzących na baku klubowców zbliżył się „konfederat“, uczeń pierwszego kursu Żuciński i, pokazując im talję kart, spytał swym grubym, z poznańskim akcentem, głosem: Zagrocie?
Klubowcy spojrzeli po sobie: zagrać, czy nie zagrać?
Pokusa była wielka. Sześciu z nich po chwili namysłu dźwignęło się ociężale z miejsca. — Idziemy grać — rzekł jeden z nich do Żucińskiego — cebula i czosnek precz! Do pierona! — zakomenderował konfederat.
Śmierdzące bulwy powędrowały do zatoki Bi-
Strona:Jerzy Szarecki - Na pokładzie Lwowa.djvu/57
Ta strona została uwierzytelniona.