Nieśmiałam o Panie!
(zawsze wpół leżąc sadza ją przy sobie.)
Odkąd nieśmiałaś Joanno moja! czy nie wiesz że jak brat cię kocham!... o! ile oczy twoje nabrały wyrazu — ale zdajesz się niespokojna — blada — (wpatruje się w nią.)
O piekło!,.. za co jemu wolno tak na nią patrzeć!... on ją może ukochać... a jednak kochać nieszczęśliwie! i to roskosz niema.
Przyniosłam Ci ten bukiet — wiem że lubisz narcyzy — wysadziłam niemi cztery duże koła na gazonie w Bratgate, obiecałeś kiedyś odwiedzić ustronie, gdziem się rodziła.
Ty jedna masz domyślność serca, patrzcie moi panowie, obsypałem was godnościami, czy mi z was który przyniósł choć jeden kwiatek, jak ta anielska dziewczyna, dla której nigdy nic nie zrobiłem!.. (cisza) ona jedna kocha mnie prawdziwie! czuję to... o przyjedziemy do twego pięknego zamku w Bratgate — jak dzieckiem niegdyś zaprowadzisz mnie za rękę wszędzie — gdzie się rodziłaś, gdzie stała twoja kołyska — gdzie zaczęłaś myśleć — gdy będę zdrowszy (kiwa ręką i głową) zapraszam się tam na łowy — dobrze hrabio Devonchire?
Panie!..
A może nie zechcesz? weź no ten narcyz i obrywaj listki — ja sobie coś zamyśliłem, ty wiesz już co.
(milcząc obrywa nagle z krzykiem.)
Nie!... (odchodzi)
O dzięki tobie! ileż przypominają mi te kwiaty... gdzie te dni Joanno, kiedy za krzesłem mego królewskiego ojca chadzaliśmy dziećmi, także zbieraliśmy narcyzy — a pamiętasz, kiedy ja raz zerwałem różę i zraniłem się kolcem, ty mi cierń z ręki wyjęłaś... Wolno mi to wspominać bo nie długo będę umierał... tak